Dzisiaj trochę tylko pracy – do przygotowanej wcześniej ramy tylnych foteli dospawaliśmy nóżki, potem ją pomalowałem i to byłoby z grubsza wszystko z prac. Żuk wyjechał na świeże powietrze, na pakę wrzuciłem nieco towaru dla kolegi i ruszyłem w drogę. Pierwsze metry jak zwykle tragedia, zanim przestawię się na ręczną skrzynię, ręczne wyłączanie kierunkowskazów i trzymanie wypadającej dwójki podczas przyspieszania. No ale po chwili to wszystko mija i jest ok.
Przeleciałem przez Waszyngtona, most Poniatowskiego i zjechałem w Wisłostradę. Tam zaś kosmiczny korek bo jakiś mecz na Legii. Ominąłem uliczkami bocznymi, wyładowałem towar i ruszyłem w drogę powrotną. Godzinkę później wykonałem kilka dodatkowych jazd do marketu po drobiazgi i jeszcze do garażu. W sumie zrobiłem dzisiaj Le Żukiem jakieś 25 km i muszę powiedzieć że mimo braku mieszka dźwigni zmiany biegów – jazda jest przyjemna. Hałas jest wyraźnie mniejszy, przy 80 km/h da się rozmawiać, nic nie rezonuje (poza tylną klapą której nie tknąłem jeszcze), nie brzeczy, nie drga. Jest naprawdę milutko.
Jutro trasa do Radomia i z powrotem, co w sumie da jakieś 250 km – czyli połowę dziennego dystansu Złombolowego. Zobaczymy jak się będę po tym czuł;-)