Raz w życiu obchodzi się pięćdziesiątkę. To pewnego rodzaju umowna granica, za którą jest nieznane;-) Jasne że już jutro jest nieznane, ale magia liczb robi swoje. Mógłbym zrobić imprezę na 50 osób, albo i 100, ale to tylko jeden wieczór, a poza tym zupełnie nie w moim stylu jest taka zabawa. Nie lubię tańców, atmosfery sali tanecznej, wesel, pogrzebów, pijanych wujków Staszków i tak dalej. Świetnie bawimy się razem z Sylwią i zamierzamy oboje urządzić wspaniałą wyprawę dla nas, która być może pobije poprzednią „podróż życia” do Afryki Żukiem. Zresztą takich „podróży życia” mieliśmy już całkiem sporo – pierwszy i drugi Złombol, potem objazd Bałkanów, Afryka o której wyżej wspomniałem, Gruzja i jeszcze kilka pomniejszych, fajnych wyjazdów.
Pilni czytelnicy i obserwatorzy naszego profilu na FB wiedzą że zaplanowaliśmy wyprawę do Ekwadoru. Plan zakładał miesiąc, będzie nieco dłużej, bo zdaje się 34 dni. W tym czasie chcemy dobrze zwiedzić stolicę – Quito – tam spędzimy 2 tygodnie, a następnie przez prawie 3 kolejne będziemy podróżować po Ekwadorze. To będzie nasz zwiad (w nomenklaturze wojskowej – rozpoznanie bojem;-), bo sprawdzenie na własnej skórze jest znacznie lepsze niż lektura książek, oglądanie filmów, czy Google Street View. Owszem, cenne to informacje, ale ten etap mamy wstępnie przerobiony. Pora na kolejny krok.
Dla zainteresowanych i ewentualnych naśladowców podam większość cen i kosztów, bo nie mam w zwyczaju tego ukrywać. Podobnie zresztą było przy przebudowie naszego Żuka – wiele osób dziwiło się jak to możliwe że całość kosztów to ponad 20 tyś. zł., a po uważnej lekturze bloga widać było wyraźnie że każda pierdółka to stówka tu i stówka tam, a po chwili nie ma dwudziestu stówek, i tak dalej…
A zatem zaczynamy relację z przygotowań, planów i kosztów imprezy. Planując już rok temu ten wyjazd – sprawdziłem ceny biletów lotniczych z Warszawy do Quito – wówczas lot z Warszawy, przez Nowy Jork i Panamę kosztował w obie strony dla dwojga – 8700 zł (przy zakupie pół roku wcześniej). Jednak ta trasa mi się nie podobała z racji międzylądowania w USA i kilku w sumie przesiadek. Na początku kwietnia 2022 usiadłem z lapkiem, aby zgodnie z założeniami kupić bilety. Zajęło mi to około godziny, sprawdziłem kilka opcji i okazało się że lot 22 września jest idealny – z Warszawy do Quito (Warszawa-Amsterdam-Quito) to 9300 zł czyli nieco drożej niż rok wcześniej.
Ok, myślę, kupuję, ale w tym momencie odpaliła mi się cebula. No bo może da się taniej? Nie chciałem oczywiście lecieć z jakiegoś zadupia do którego jedzie się 18 godzin autobusem żeby zaoszczędzić 100 zł na cenie biletów. Tego typu atrakcje przerabiałem już mieszkając w Londynie, gdzie wolałem zamieszkać pod Heathrow i po prostu latać British Airways za ówczesne 80 funtów w obie strony, niż ze Stansed czy innego dalekiego lotniska, gdzie bilety może i tańsze, ale dojazd trwa 2-3h autobusem i kosztuje 20 funtów. Sprawa dla mnie jest prosta – ma być najpierw ergonomicznie, potem ekonomicznie. Szukam więc innej opcji i JEST – lot Berlin-Asterdam-Quito. I to jest dokładnie ten sam lot który z Warszawy kosztował 9300 zł, a jego cena to równe 6000 zł z Berlina za nas oboje! KLM zwozi pasażerów do Amsterdamu z całej Europy, tam pakuje do jednego szerokokadłubowca i bon voyage do Ekwadoru!
No to jest sensowna kupka kasy zostająca w kieszeni, dojedziemy więc do Szczecina naszym mało palącym dieselkiem, tam zatrzymamy się u znajomych, a w nocy dotrzemy na lotnisko Berlin Brandenburg autokarem, który jedzie 2 godziny i jest tani. Oszczędzamy 3300 zł – przyda się na dobre jedzenie i napoje 🙂 Bilety kupiłem za pomocą karty Zen, która niedawno zastąpiła mi Revoluta. To przedpłacona kredytówka, w razie problemów z linią KLM – wystarczy odpalić chargeback i niech bank się użera z linią lotniczą a nie my. Płatność przeszła bez problemu, co nie było takie oczywiste, bo nieraz karty przedpłacone są odrzucane. Dlatego też chwalę Zen. Za miesiąc dodatkowo przetestuję go w Wenecji (zdam relację jeśli będzie coś ciekawego do napisania).
Kolejny punkt programu – znalezienie interesującego miejsca do spania w Quito, bowiem zamierzamy być tam 14 dni w czasie których rano spędzimy 4 godziny w szkole językowej, a pozostały czas na łażeniu, odpoczywaniu, jedzeniu, oglądaniu, filmowaniu (tak, będzie filmowanie i to w 360 stopniach) i co tam jeszcze wymyślimy. Pytam Sylwii:
– Gdzie chcesz spać? Hostel? Apartament? Hamak w parku?
– Na instagramie są takie super fotki z pięknych hosteli w postkolonialnych budynkach – może coś takiego?
Fakt, jest tego mnóstwo, Instagram to kopalnia nieprawdziwych fotek z nieprawdziwych miejsc od ludzi którzy też są jakąś pozą samych siebie. Mhm, wiem, one (i oni) istnieją, ale te zdjęcia są kłamstwem, a raczej pięknym niedopowiedzeniem – pokazują śliczne, ale mocno zniekształcone rzeczy – trochę jak z reklamami developerów i mieszkań. Niby na fotce przestronnie a w rzeczywistości masakra.
Ok, szukamy, sprawdzamy i oczom nie dowierzam – 14 nocy w hostelu to najmarniej 3500 zł, a są i po 4800 zł. Kogoś pogięło? Oglądamy zdjęcia wnętrz, bo może jednak się nie znamy i warto za to zapłacić, ale okazuje się że niestety nie. Zdjęcia części wspólnej są super, ale pokoje to jednak norki i to często starożytne. Przejrzeliśmy z 10 ofert, chcieliśmy mieć swój pokój z wygodnym łóżkiem i własną toaletą. Tylko tyle i aż tyle. Niestety – mission impossible. Dobra, w końcu jesteśmy dziećmi z wielkiej płyty, całe życie w bloku, lubimy jasne i duże pomieszczenia – chrzanić hostele w Quito (podelektujemy się hostelami w dalszej część podróży zapewne). Szukam apartamentu na bookingu, coś się na luzie znajdzie. Kilka ruchów myszką i jest. Strzał w dychę – nowiutki budynek, dwie sypialnie, kuchnia z salonem, pełen wypas łącznie z pralkosuszarką, ręcznikami i widelcami w kuchni – 14 nocy za niecałe 1400 zł. Klikam rezerwuj zanim mnie ktoś wyprzedzi, choć pewnie nie ma hord chętnych na ten lokal. Samiec powinien umieć upolować coś fajnego aby zaimponować samicy;-)
Z apartamentu mamy niecały kilometr spacerkiem do szkoły językowej którą wybraliśmy z paru powodów. Po pierwsze bo nam się podobała na podstawie tego co znaleźliśmy w necie, a po drugie, bo ma również lekcje online. Sami opanowaliśmy do tej pory po 1000 słów z hiszpańskiego, ale nasza gramatyka leży pod zdechłym Azorkiem. Dlatego od lipca zaczniemy zajęcia online, a potem na miejscu na żywca – intensywniej również z racji miejsca. Hiszpańskiego zresztą uczyć się będziemy przez kolejne lata – będzie bardzo potrzebny w codziennym życiu gdzieś w Ameryce.
Do historycznego centrum Quito, gdzie znajduje się cała ta osławiona postkolonialna architektura mamy 4 kilometry. Niedużo, ale trzeba pamiętać że Quito leży na wysokości ok. 2800 metrów i jest mocno pofalowane. Google Maps zeznają że spacer do centrum to 55 minut. Spodziewam się niezłego zmęczenia, ale po kilku dniach aklimatyzacji powinno być lepiej. Pamiętam jak staliśmy na Passo dello Stelvio – wysokość podobna, a oddychanie stanowiło jednak problem dla mieszczuchów z nizin.
Zastanawialiśmy się przez krótką chwilę nad wyspami Galapagos, ale stwierdziliśmy że sobie darujemy. Owszem, dziewicza przyroda, zwierzęta endemiczne, cuda wianki. Jednak nie. Chcemy jechać własnym tempem, bez planowania czegokolwiek, poza szkołą językową przez dwa tygodnie. Później ma być spontan. Wyrysujemy sobie jakąś tam trasę (to jeszcze przed nami) i postaramy się ją niespiesznie zrealizować. Ostatnie lata poświęciliśmy pracy, bez urlopów, wolnych sobót, etc. Teraz chcemy cieszyć się każdym dniem i sobą, a nie wiecznie gdzieś pędzić bo bilety, bo terminy, bo coś innego.
Wewnątrz czuję narastającą radość. Od roku (wtedy to wymyśliłem) chodziłem i opowiadałem jakie mam plany, a znajomi pukali się w czoło;-) Teraz wreszcie faza realizacji. Tę lubię bardzo. Wymyślanie jak to zrobić jest niezwykle podniecające i sprawia mi mnóstwo przyjemności. Dużo nowości, dużo zmiennych, dużo nieprzewidzianych sytuacji. Nie wiem jak będzie, ale liczę na świetnie spędzony czas.
Na koniec jeszcze mała informacja – zorganizowany wyjazd do Ekwadoru, z turystycznym sprintem po atrakcjach które według organizatora każdy musi zobaczyć – na 12 dni to dzisiaj jakieś 12-14 tyś. zł od osoby (również bez Galapagos). Sądzę że spokojnie wydamy mniej, będąc dłużej i spokojniej. Za to wykorzystamy podpowiedzi z planu wycieczki.
PS. U żuka na razie nic się nie dzieje. Stoi w magazynie i czeka na wiosnę.
PS.2. W artykule są nazwy różnych marek i ich produktów. To nie jest kryptoreklama – to jest informacja z czego korzystamy, co zabieramy, itd. Nikt nam za to nie płaci. I jak napiszę że coś jest do dupy, to znaczy że tak jest naprawdę. Albo jak uznam że jest super – to ten fakt podkreślę. A jak kiedyś ktoś mi zaproponuje płatną współpracę to po pierwsze się nad tym mocno zastanowię, a po drugie – napiszę i zaznaczę że reklamuję za kasę.
PS.3. Flaga na górze to dzieło @Allexxandar z freepik.com