„ziemi niczyjej” do wjazdu do Czarnogóry. Droga z górki, na przeciwko nas jest gigantyczny korek (mają pod górę i to ostro, nie zazdrościmy). Dobijamy do okienka gdzie lokalny policjant ogląda nasze paszporty, oraz zdecydowanie żąda zielonej karty i dowodu rejestracyjnego auta. Pali przy tym spokojnie papierosa, co dla nas, obywateli UE jest obecnie lekko szokujące, ale przecież całkiem niedawno i u nas tak było… Co ciekawe – nikt nie żąda od nas opłaty za wjazd – do niedawna kasowali 10 euro od auta.
Wjechaliśmy w sumie na 1200 m. n.p.m. i znaleźliśmy idealne miejsce do spania – wymurowaną ze skał „patelnię”. Nasz wjazd miał miejsce kiedy słońce przepięknie zachodziło – widzieliśmy że poniżej miejsca gdzie jesteśmy słońce już nie dociera bezpośrednio, a dla nas świeciło nadal;-)
Widok po prostu paraliżował i oszałamiał. Nie mieściło nam się w głowach że można na raz widzieć tak dużo. Oczu po prostu nie można było oderwać od tych cudeniek, staliśmy z rozdziawionymi gębami aż całkiem się ściemniło i obóz rozwijaliśmy przy latarkach (warto było;-)
Niestety wszystko co fajne – ma swój początek i koniec. Jako że słońce co raz wyżej stało – zaczęli pojawiać się turyści i patelnia przestała być cała dla nas. Około 11:00 trzeba było ruszać dalej – wzywała już powoli Albania;-)
Zatem szybkie pożegnalne fotki, sprzątanie (a niestety sporo śmieci wokół nas było, pozostawionych przez poprzedników – trochę smutny widok) po sobie, pakowanie i ruszamy do mauzoleum Piotra Niegosza – które znajduje się nieco dalej i wyżej.
Dojazd prosty – po prostu pojechaliśmy dalej przed siebie, przez park Lovcen, aż dojechaliśmy do skrzyżowania które dawało wybór – w prawo do Cetyni, lub prosto do mauzoleum – drogę do niego wskazywały napisy RESTAURACJA wymalowane na asfalcie;-) Rzeczona restauracja znajduje się bowiem u stóp mauzoleum.
Wejście do mauzoleum nie jest proste – trzeba pokonać ponad 400 schodów, częściowo w tunelu wykutym w skale. Trochę to trwa, ale nagrodą są widoki (jak nie ma chmur). Widać doskonale dawną stolicę Czarnogóry – Cetynię, piękne góry i przełęcze – w sumie mauzoleum jest na wysokości prawie 1700 metrów.
Piotr Niegosz był ostatnim teokratycznym władcą Czarnogóry – dokładnie jego życie i osiągnięcia opisuje Wikipedia. Warto zajrzeć. Mauzoleum powstało po II wojnie światowej – władze Jugosławii nakazały rozebranie niedużej kaplicy ufundowanej przez Piotra Niegosza i zastąpienie jej okazałym budynkiem. Kopuła mauzoleum od środka pokryta jest 24-ro karatowym złotem!
Warto zajrzeć za mauzoleum – znajdziecie tam taras widokowy, podobny do „patelni”, niestety my mieliśmy deszcz i chmury;-(
Zjechaliśmy z góry do skrzyżowania i skierowaliśmy się do Cetyni. W sklepie szybkie zakupy i wypytywanie pani o polecaną knajpkę gdzie jadają lokalni mieszkańcy. Uzbrojeni w adres udaliśmy się na wyżerkę i nie zawiedliśmy się. Przemiła obsługa, doskonałe jedzenie – prawie pękliśmy;-) Drogo nie było – za obiad dla pięciu osób, z dwoma daniami i piwem – około 50 euro, czyli jakieś 40 zł od osoby.
Kiedy odpoczęliśmy, znowu wsiedliśmy do Żuka i ruszyliśmy do Budvy – ostatniego naszego przystanku w przepięknej Czarnogórze. Budva określana jest jako tzw. miniaturka Dubrownika – małe, urokliwe stare miasto w identycznym stylu, ale dzięki kompaktowości – łatwiejsze do zwiedzenia;-) Stawiamy auto na płatnym parkingu w pobliżu starówki – i tu drobna uwaga – jest to trzeci płatny parking na jakim zostawiamy Żuka i na każdym kwitku parkingowym jest napis że owszem, płatny, ale niestrzeżony. Nie wiem czy to czarnogórski zwyczaj czy faktycznie nie ponoszą odpowiedzialności mimo pobrania opłaty. Faktem jest że nas nie okradziono, więc się tego nie dowiedzieliśmy.
Stara Budva urzeka ciasnymi uliczkami pełnymi życia. Mnóstwo rozmaitych sklepików, wąsko jak w Wenecji, tylko architektura nieco inna. W sklepie muzycznym chcemy kupić płyty z lokalną muzyką – pełen wybór, wszystkie wypalone na nagrywarce z etykietą z drukarki atramentowej… Widać tu się jeszcze prawami autorskimi zbytnio nie przejmują. Za to pozwala nam to przyjąć dobrą pozycję do negocjacji cenowych;-)
Obejście Cytadeli i części starego miasta zajmuje nam może godzinę. Wstęp do Cytadeli jest płatny – około 2,5 euro. Wewnątrz jest biblioteka, trochę modeli statków i minimuzeum – generalnie za bardzo nie ma co zwiedzać, poza architekturą i widokami;-) Nie mamy zbytnio czasu bo trzeba jechać dalej, ale staramy się choć chwilę posiedzieć i wchłonąć nieco atmosfery…
Opuszczamy powoli Budvę – podobała nam się, ale nie jest to miasto które chętnie ponownie zobaczymy. Znaczy – jeśli będziemy w pobliżu to i owszem, ale specjalnie jechać nie będziemy. Ładne, w miarę czyste, ale w sumie niewiele tam jest – jedna wizyta w zupełności wystarcza. W czasie ewentualnej drugiej – chętniej skupimy się na jakimś fajnym lokalu;-)
Przejechaliśmy więc na południe, do przejścia granicznego z Albanią. Droga w dół była nieco dziwna – wyraźnie dało się zauważyć że południowe wybrzeże Czarnogóry jest biedniejsze od północnego – gorsze drogi, mniejsze domy, więcej starszych aut. Nie wiemy z czego to wynika – to jedynie nasza obserwacja. Po drodze ostatnie zakupy na przydrożnych straganach których w Czarnogórze jest pełno. Na do widzenia zatem zaopatrzyliśmy się w wyśmienite wina i owoce…
Do Czarnogóry wrócimy na pewno – do odkrycia pozostało mnóstwo miejsc – park narodowy Durmitor, kanion rzeki Tary i wiele innych, pomniejszych, ale również wartych uwagi. Ten zwiad pozwolił nam poczuć czarnogórskiego ducha i na początek lekko zakochać w tym kraju;-) Teraz trzeba zaplanować podróż na powiedzmy dwutygodniowe zwiedzanie samej Czarnogóry. I tym pozytywnym akcentem kończę tą notkę i zapraszam wszystkich do pojechania ciut dalej niż Chorwacja;-)