Spotkałem się niedawno z kilkoma opiniami że ingerencja w życie wewnętrzne Żuka jakiej dokonałem w swoim egzemplarzu to gwałt, zbrodnia, przestępstwo i zasłużyłem na karę. Pewnie na klęczenie na grochu;-) Wszyscy głosiciele takich opinii mieli lat około 30-tu (lub nieco mniej) i nie wiedzieli o kilku istotnych sprawach. A może i wiedzieli, ale nie rozumieli. Dlatego dzisiaj będzie mała rozprawka na temat zabytków itp.
Zaczniemy od strony unikatowości pojazdu. Otóż pojazd unikatowy to coś czego albo wyprodukowano niewiele, albo nawet jeśli dużo, to dawno temu i mało przetrwało. Takim unikatem będzie np. niemiecki U-boot z II wojny, bowiem mimo że zrobiono ich coś ponad tysiąc, to do dziś przetrwało pięć sztuk. Z czego zdaje się wszystkie pięć pocięto i podziurawiono, aby zwiedzającym było łatwiej wejść do środka.
Żuków zrobiono 587 818 sztuk, z czego sporą część wyeksportowano. Taki Żuk na obczyźnie to jest unikat, ale w Polsce nie i jeszcze długo nie. Allegro i OLX pełne są Żuków w różnym stanie, do wyboru i koloru. Nasz Żuk ma dopiero 17 lat i żaden z niego zabytek i unikat. Prawie nowe, ledwo dotarte auto;-) Dlatego można go przerobić jak się chce.
Drugi powód przeróbki Żuka to jego marna konstrukcja. Kiepskie podwozie, upierdliwe w obsłudze, nietrwałe, wymagające smarowania i regulacji. Korzeniami sięgające lat 30-tych XX wieku. A dziś zostało jakieś 15 lat do stulecia wynalezienia tego mechanizmu! Do tego kiepskie silniki benzynowe, słabej jakości osprzęt, większość elementów nie spełnia żadnych dzisiejszych norm. Ludzie jednak twierdzą że trzeba zachować oryginał, bo oryginał to coś zacnego i warto go mieć. Owszem, w egzemplarzu unikalnym, z początku produkcji – zgoda.
Mówi się że kiedyś takie auta jeździły i ludzie dawali radę. Zapomina się przy tym o kilku faktach i to jest trzeci powód właśnie – kierowca w fabryce dostawał swojego Żuka i ganiał nim po Polsce wzdłuż i wszerz. Fabryka produkowała dla państwowych firm, nie było konkurencji i lepszych rozwiązań technicznych. Nikogo nie interesowało że nie ma klimy, wspomagania, że konstrukcja antyczna, albo auto fabrycznie już niedomaga itp. Można było Żuka czy Nyski nienawidzić całym sercem, ale trzeba było do niej wsiąść i jechać bo firma każe. Kierowcy własnym sumptem kombinowali jak rozmaite niedoróbki tych aut samodzielnie poprawić. A jeśli jakiś ogrodnik czy rolnik miał swojego Żuka – to marzył o wsadzeniu mu diesla z Mercedesa, bo ropa nie była na kartki, była tania i dostępna zawsze, a do tego diesel pił mniej niż S-21.
Auto które ma jeździć daleko – musi zostać do takich zadań przystosowane. Czym innym jest trzymanie go w celu wyjazdu na spotkanie klasyków kilka razy do roku, a czym innym jego stała eksploatacja w pierwszej połowie XXI wieku. Trzeba umieć to rozróżnić i nie czepiać się kogoś kto zmodyfikował swoje auto.
Ludzie za komuny przerabiali i poprawiali te auta ile wlezie – jak tylko mieli pomysł i zdobyli gdzieś pożądane części (szrotów nie było) – montowali i udoskonalali swoje pojazdy. Dzisiejsi naśladowcy ograniczają się do zrobienia małego festynu z proporczyków i frędzelków w środku, no może jeszcze firaneczki dorzucą. Czasem naklejka CPN albo Pewex i napis Użytek Własny na drzwiach. Tak kiedyś zdobiono auta – taki był tuning wizualny;-) Dziś można zrobić sporo więcej i do tego łatwiej, stąd projekty gdzie pod maską Żuka ląduje silnik z Opla Omegi czy BMW. Wymienia się przednie zawieszenie na sztywną belkę, albo montuje mosty z UAZa, aby uzyskać napęd 4×4.
Gorąco popieram takie pomysły i przeróbki. Niemcy wyprodukowali Ogórka – przerabiany na całym świecie na tysiące sposobów. Amerykanie mają swoje hotrody robione często na pięknych klasykach, których wyprodukowali miliony, lub przynajmniej setki tysięcy. My mamy naszego Żuka, bardzo wdzięczne auto, które aż prosi się o fantazyjne przeróbki z głową, póki Unia nie zakaże;-) Bawmy się nim więc ile wlezie.