Na pierwszy ogień w dniu dzisiejszym wykonałem pewien test. Za pomocą tzw. morsa zacisnąłem elastyczny przewód idący do tylnych hamulców i pojeździłem ostro przód-tył, wykonując różne manewry, jakie zazwyczaj wykonuję przy parkowaniu – bo to wtedy najczęściej znikał hamulec. Z morsem – wszystko działało bez zarzutu, a pedał hamulca stał twardo i z krótkim skokiem.
Po południu Żuk wjechał na podnośnik, jedyny który jest w stanie go przyjąć w naszym zaprzyjaźnionym serwisie. Koła zostały zdjęte, takoż i bębny. Wszystko pozornie wyglądało ładnie, podobnie jak miesiąc temu kiedy tam zaglądałem kontrolnie. Tyle że tym razem spróbowaliśmy ruszyć wszystkie elementy i wówczas straszna prawda wyszła na jaw – kompletny trup. Cylinderki z tłoczkami stały dęba, samoregulacja szczęk również. Pora więc na wycieczkę do sklepu.
Dwa cylinderki kompletne za 38 zł szt, do tego 166 zł za komplet czterech szczęk z samoregulacją (fabryczne), nowe przewody hamulcowe do bębnów za 18 i 14 zł i jeszcze parę duperelków na wyjazd – w sumie 319 zł.
Montaż szybko i sprawnie, bo podczas mojej wycieczki wszystko zostało zdemontowane i tarcze kotwiczne były gotowe na przyjęcie nowych elementów. Godzinka walki z poskładaniem i odpowietrzeniem i jazda próbna. Jest kolosalna różnica, ale zachodzi podejrzenie że podczas odpowietrzania tyłu lekko zapowietrzył się przód. Jutro więc ponownie odpowietrzymy układ, tym razem cały. Ponadto muszą się ułożyć nowe okładziny do starych bębnów, co też chwilę potrwa.
Problem został opanowany, dobrze że ujawnił się teraz;-)